Zachwyt słońcem, które jest źródłem naszych wyobrażeń o świetle, towarzyszy mi odkąd pamiętam.
Podczas gdy większość współczesnych artystów stara się przybliżyć sztukę życiu, ułatwić jej odbiór i pozbawić ją tajemnej otoczki, śląski malarz Andrzej Urbanowicz brnie coraz bardziej w mistyczne uniesienia, traktując swoją twórczość jako swego rodzaju duchową podróż. Ścieżki jego poszukiwań prowadziły już przez buddyzm, zen, okultyzm, modyfikowanie świadomości za pomocą halucynogenów, alchemię, starożytną filozofę, psychologię jungowską czy też europejskie wierzenia przedchrześcijańskie. (...) jego obrazy (...) potraktować możemy jako wrota do światów równoległych, doświadczeń duchowych i objawień. Znajdziemy na nich zapiski o tajemnych kombinacjach liczb i magicznych kręgach, o aniołach podobających się Bogu i tych strąconych do Otchłani, o gwiazdach i konstelacjach, o „niewyczerpanej świętości chaosu” i źrenicach Wszechświata. Nieraz pojawia się też tajemniczy, wciąż połykający własny ogon wąż Ouroboros, ginący i odradzający się w wiecznym kontinuum – ulubiony symbol Gnostyków, przypominający o pierwotnym chaosie Tiamacie.
Andrzej Urbanowicz, Okazanie
Podczas gdy większość współczesnych artystów stara się przybliżyć sztukę życiu, ułatwić jej odbiór i pozbawić ją tajemnej otoczki, śląski malarz Andrzej Urbanowicz brnie coraz bardziej w mistyczne uniesienia, traktując swoją twórczość jako swego rodzaju duchową podróż. Ścieżki jego poszukiwań prowadziły już przez buddyzm, zen, okultyzm, modyfikowanie świadomości za pomocą halucynogenów, alchemię, starożytną filozofę, psychologię jungowską czy też europejskie wierzenia przedchrześcijańskie. (...) jego obrazy (...) potraktować możemy jako wrota do światów równoległych, doświadczeń duchowych i objawień. Znajdziemy na nich zapiski o tajemnych kombinacjach liczb i magicznych kręgach, o aniołach podobających się Bogu i tych strąconych do Otchłani, o gwiazdach i konstelacjach, o „niewyczerpanej świętości chaosu” i źrenicach Wszechświata. Nieraz pojawia się też tajemniczy, wciąż połykający własny ogon wąż Ouroboros, ginący i odradzający się w wiecznym kontinuum – ulubiony symbol Gnostyków, przypominający o pierwotnym chaosie Tiamacie.
Sebastian Cichocki, Andrzej Urbanowicz
W poniedziałek rano, 22 sierpnia 2011 roku, w Szklarskiej Porębie zmarł Andrzej Urbanowicz. Artysta urodzony w Wilnie w 1938* roku, a związany z Katowicami, gdzie mieszkał i tworzył. Miał 73. lata, gdy dobiegła kresu "duchowa podróż", którą rozpoczął w momencie narodzin. Zgasło światło Jego życia, ale pamięć o Nim pozostanie - pamięć i dzieła...
Wizerunek węża połykającego własny ogon to motyw, który często powracał w wielu pracach Andrzeja Urbanowicza. Na profetycznym obrazie z 1996 roku zatytułowanym "Spotkanie w górach" ( artysta zmarł w Szklarskiej Porębie) błękitny, zwinięty wąż z ogonem w pysku i ze zgaszonym, martwym okiem widnieje na tle złocistego, promieniującego światłem szczytu.
Góra i wąż to bardzo nośne symbole. Góra z racji jej wysokości (...) [to] symbol związku między niebem a ziemią, jak również (...) duchowego postępu, żmudnie osiąganego wyższego rozwoju. Na całym świecie znajdują się święte góry, które często uważano za siedziby bogów. Na górach zawsze dochodziło do ważnych duchowych wydarzeń (...)". Węża natomiast Często spotykamy (..) jako istotę chtoniczną, jako przeciwnika człowieka (ale także jako zwierzę apotropaiczne), jako strażnika świętych rejonów lub świata podziemnego, jako zwierzę duszy (...) jak również (ze względu na linienie) jako symbol siły ciągłej odnowy. Wąż (ouroboros) gryzący własny ogon (...) [to] symbol nieskończoności, wieczystego powrotu, zstąpienia ducha w świat fizyczny i jego powrotu. W alchemii często symbol przemieniającej się materii.**
Czy śmierć to kres wszystkiego i "Czarny świat" (praca z 1965 roku) - czeluść otwierająca się na Nicość, na "ślepe" oko ciemności, a więc na nieprzeniknioną Tajemnicę ("Źrenica" z 1997 roku)? Czy też śmierć to spotkanie ze sobą ("Węża spotkanie ze sobą" z 1995 roku), którego wizualizacją jest ów błękitny wąż pojawiający się także w pracy z 1996 roku ("Spotkanie w górach"), i rozświetlające wszystko Światło Poznania ("Sieć Węża" z 1987 roku), a tym samym powrót do Praźródła, do światła będącego i początkiem, i kresem wszystkiego - powrót do niewyczerpanego źródła odradzającego się stale życia?
Artysta już "zna" odpowiedź na to pytanie. Jest wszak tam, dokąd i my wszyscy zmierzamy, odliczając cierpliwie mijające dni oddechami. Nasze życie to pozornie nieustające "Wschody i zachody a tylko jeden dzień" (praca z 1998 roku) dzieli nas od Wieczności spajającej na nowo to, co zostało "Rozdarte" (praca z 1969 roku) w momencie naszych narodzin.
Na jedno z retorycznych pytań postawionych kiedyś przez artystę - "Rzeko, rzeko czyś ty inna czy ta sama?" (1996-1999) - my również znamy już odpowiedź. Przynajmniej w odniesieniu do świata sztuki. Artysta wprawdzie odszedł, ale ślad odciśnięty przez Jego stopę na dnie wartkiej rzeki sztuki pozostanie niezatarty. I nawet jeśli wszystko przemija - w myśl heraklitejskiej zasady panta rhei - to sztuka jest rzeką, w której głębinach spoczywają zatopione skarby i wystarczy tylko się schylić, żeby wyłowić je z dna. Andrzej Urbanowicz odkrył dla nas na nowo twórczość Hansa Bellmera. Teraz Jego twórczość czeka na odkrycie przez tych, którzy przyjdą po Nim.
* Na Facebook-u, gdzie można przejrzeć profil artysty, Andrzej Urbanowicz podał także inną datę swoich urodzin: 28. kwietnia 1939 roku.
** Leksykon symboli. Herder, wyd. I, Warszawa 1991.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz