Wystawie początekoniec zarzucano "zachowawczość" (ekspozycja w Warszawie, CSW Zamek Ujazdowski), gdyż zaprezentowano same dzieła i nie odsłonięto kulis ich powstawania.[1]
Nie pokazano też pojawiających się w twórczości Artysty motywów (nie wytyczono wątków, nie zaakcentowano tropów) [2] ani nie przedstawiono żadnych faktów z Jego życia – przemilczano tak istotną rzecz jak wyniszczająca choroba, z którą zmagał się od wielu lat.
Czy usunięcie w cień naznaczonej cierpieniem sylwetki Autora (na wystawie wyeksponowano tylko zdjęcie uśmiechniętej twarzy Dróżdża) i zasygnalizowanie jedynie Jego pozycji na mapie zjawisk artystycznych XX w., poprzez usytuowanie Go w kręgu poezji konkretnej, oraz pominięcie przebiegu procesu twórczego było rzeczywiście błędem?
Twórczość Stanisława Dróżdża jest uznawana za trudną w odbiorze i wciąż jest mało znana szerszej publiczności. Czy jednak możliwość podglądnięcia Artysty podczas pracy – ujawnienie istniejących szkiców i rysunków – oraz przedstawienie materiałów ukazujących życie prywatne i zapoznających z działalnością prowadzoną na polu poezji konkretnej (Dróżdż był animatorem tego ruchu) nie przesunęłoby punktu ciężkości z dzieła na towarzyszący mu kontekst? Czy nie odciągnęłoby uwagi od samych prac i nie zakłóciło ich odbioru, skoro już nawet zgromadzenie tak wielu dzieł w jednym miejscu, i wypełnienie nimi ograniczonej przestrzeni galerii, było odczuwane przez niektórych jako męczące i utrudniało skupienie uwagi na poszczególnych pracach? W moim odczuciu ten zarzut jest niesłuszny.
Nie miałam przyjemności być na otwarciu wystawy w Warszawie, ale spacerując po wystawie zaaranżowanej w Katowicach – w GCK i BWA – odniosłam wrażenie, że mam do czynienia z sensowną całością (pomimo ulokowania wystawy w dwóch, oddalonych od siebie miejscach). Całością, którą śmiało można przyrównać do Kosmosu, rozumianego jako antyteza Chaosu, lub do monumentalnej, antycznej Świątyni. Wrażenie to spotęgowane jeszcze było tym, że zazwyczaj byłam jedynym zwiedzającym – i to w obu miejscach! Otaczała mnie biel ścian, pustka i przejmująca cisza, która stanowiła doskonałe tło dla kompozycji muzycznej Tadeusza Sudnika. Nie odczułam stłoczenia prac i nie brakowało mi pominiętego przez Kuratorkę wystawy "kontekstu twórczości" [3] obejmującego zarówno osobę twórcy, jak i akt kreacji. Ta ascetyczność prezentacji – polegająca na eliminacji kontekstu, stanowiącego istotne dopowiedzenie i wyjaśnienie, ale jednocześnie odciągającego uwagę widza od samego dzieła – bardzo mi odpowiadała.
Stanisław Dróżdż był konsekwentnym twórcą. Dzieło, które po sobie pozostawił stanowi spójną i sensowną całość. Pokazując prace i jednocześnie ujawniając przebieg procesu twórczego z pewnością by zaburzono odbiór gotowego już dzieła – owej misternej budowli wznoszonej mozolnie przez Artystę. Co więcej! Tak pomyślana wystawa intryguje odbiorcę, zachęca do bliższego przyjrzenia się osobie Twórcy i stanowi bodziec do odkrywania Jego twórczości i podjęcia refleksji nad użytym tworzywem, dziełem i ukrytym w nim sensem. Tym problemom powinno być poświęcone osobne wydarzenie, choćby dyskusja zorganizowana w ramach wystawy (lub tuż po wystawie), do której byliby zaproszeni badacze twórczości Dróżdża, Jego przyjaciele, inni twórcy oraz młodzież akademicka. Błędem w moim odczuciu byłoby w tym przypadku serwowanie odbiorcy podczas jednej wystawy wszystkiego: i gotowych prac, i szkiców do prac, i dokumentów dotyczących związków Dróżdża ze światem artystycznym. Postawa estetyczna kłóci się bowiem z postawą poznawczą przyjmowaną przez badacza. Przyjmując pierwszą odbiorca jest konfrontowany z samym dziełem, co prowadzi do przeżycia estetycznego oraz ukonstytuowania przedmiotu estetycznego. Przyjmując drugą dokonuje swoistej wiwisekcji dzieła, przeprowadza analizę, której celem jest poznanie, a więc wiedza.
Początekoniec to monograficzna wystawa zapoznająca odbiorcę z dorobkiem Stanisława Dróżdża. Jest to ostatnia z wystaw, które były przygotowywane za życia Artysty i jednocześnie pierwsza pokazywana po Jego śmierci. Pozwólmy temu Dziełu Totalnemu (pomyślanemu jako prezent na 70. urodziny Artysty) przemówić do odbiorcy. Nie odsłaniajmy przed nim od razu kulis, ujawniając jak dzieła powstawały, i nie prowadźmy go od samego początku za rękę. Nie uprzedzajmy też do niektórych dzieł, oznajmiając wyższość jednych nad drugimi (żyłki są wartościowe, klamki oraz zegary słabe), lecz nie uzasadniając w ogóle dlaczego tak twierdzimy. Nie odbierajmy tym samym radości obcowania ze sztuką, która – jak w przypadku prac Dróżdża – skłania do osobistych przemyśleń i snucia egzystencjalnych refleksji. Pozwólmy, żeby odbiorca sam nawiązał rozmowę z dziełem. Pozwólmy też Artyście przemówić przez swoje dzieła i nawiązać bezpośredni dialog z odbiorcą. Nie zaburzajmy sytuacji estetycznej obudowując dzieło w pozaestetyczny kontekst i dekonstruując je na oczach widza. Taki zabieg ma sens w przypadku prac dobrze znanych, "opatrzonych", które zastygły pod skorupą utartych interpretacji i czekają na ponowne odkrycie, na nowe odczytanie.
Dla mnie wystawa początekoniec była wyjątkowa. Potraktowałam ją jak testament Artysty i w pewnym sensie to jest testament. Stanisław Dróżdż nie żyje – nie powstaną już nowe dzieła! Jeśli taki był zamysł Kuratorki, to doskonale się z zadania wywiązała. Wytkniętą natomiast wystawie zachowawczość uważam za zaletę, a nie wadę. Co innego mnie jednak zdumiewa i zastanawia. Dlaczego tak wspaniałej okazji – jaką była wystawa pokazana jedynie w trzech miastach Polski! – nie wykorzystano do przybliżenia odbiorcom sylwetki zmarłego (w trakcie jej przygotowywania!) Artysty i nie zorganizowano w tym czasie cyklu imprez towarzyszących wystawie w miastach, gdzie była prezentowana: oprowadzań dla publiczności, spotkań połączonych z prelekcjami, sympozjów…? W Bibliotece Śląskiej w Katowicach nie ma nawet Katalogu, który wydano do tej wystawy. Dlaczego wspaniałe wydarzenia pojawiają się jak komety, przelatują niemal bez echa i w świadomości odbiorców nie pozostaje po nich potem żaden trwały ślad. Brak pieniędzy, a może brak dobrej woli? Co kryje się za tą obojętnością instytucji i czym jest spowodowana powierzchowność wielu naszych kontaktów ze sztuką – poza tak prozaicznymi przyczynami jak brak kompetencji i chroniczny brak funduszy?
W swoich rozważaniach Zygmunt Bauman wskazuje na złożone przyczyny tej sytuacji. "Kultura składa się dziś z ofert, nie nakazów; z propozycji, a nie norm. (...) posługuje się dziś roztaczaniem pokus i rozstawianiem przynęt, kuszeniem i uwodzeniem (...) produkcją, rozsiewaniem i nasadzaniem nowych potrzeb, pożądań i pragnień (...) obsługuje ona (...) rynek zorientowany na przyśpieszanie obrotu konsumpcyjnych towarów.[...] Kultura przeobraża się dzisiaj w jeden z departamentów gigantycznego domu towarowego (...). Jak w innych działach tego megasklepu półki wypełnione są po brzegi wymienianymi co dzień atrakcjami, a lady ozdobione reklamami najnowszych ofert – znikającymi równie błyskawicznie jak reklamowane przez nie nowości się starzeją." Opisany przed chwilą stan rzeczy budzi we mnie opór. Nie jestem, nie chcę się stać, niewybrednym "wszystkożercą" kultury zdegradowanej do rangi towaru. Chcę "smakować" dzieła, "delektować się" nimi i mieć na to więcej czasu, a nie robić tego w biegu między jedną wystawą a drugą.
Prezentowane w wielu galeriach wystawy zmieniają się częściej niż sezonowe ekspozycje w sklepach. Stanowi to konsekwencję rosnącej wciąż ilości ofert przygotowywanych przez rywalizujące ze sobą instytucje kultury. Niestety często, w ramach oszczędności, rezygnuje się z towarzyszących tym wystawom wydawnict i wydarzeń – prelekcji, warsztatów. Ta obfitość i różnorodność propozycji ma przyciągać potencjalnych odbiorców i zachęcać do częstszych kontaktów ze sztuką, ale w praktyce okazuje się pułapką, bo wymusza powierzchowny ogląd i zamienia odbiorców w biernych konsumentów. Brak zainteresowania odbiorcą i jego edukacją – "otwieraniem" go na świat sztuki i wytwarzaniem przyjaznych relacji między nim a instytucją – sprawiają, że wiele instytucji kultury z czasem staje się gettami, w których "więzi" się sztukę. Organizowane przez te instytucje wystawy, pomimo reklamy, nie budzą żywego odzewu u publiczności i galerie zieją pustkami. Odwiedzają je przypadkowi widzowie i nieliczni miłośnicy sztuki, w tym znajomi artystów, oraz garstka "etatowych" zwiedzających – pośród których są dziennikarze, fotoreporteży i krytycy... Czy takie uprawianie kultury, polegające na eksponowaniu sztuki w galeriach-gettach, ma sens? Komu i czemu służy kultywowanie elitaryzmu w sztuce? Przecież sztuki i życia nie dzieli przepaść a artysta nie jest bogiem, lecz człowiekiem. Człowiekiem, który mówi do innych i chce być przez nich słyszany, tymczasem jego głos nierzadko odbija się samotnym echem od ścian pustej sali. Ta sytuacja nie ulegnie zmianie, dopóki instytucje kultury będą funkcjonowały jak fabryki nastawione na produkcję towarów-wydarzeń i nie zaczną inicjować autentycznych kontaktów ze sztuką.
Początekoniec to starannie przygotowana monograficzna wystawa. Przygotowując ją Kuratorka postanowiła oddać głos samemu Artyście i Jego dziełom. Przy tej okazji wydano też Katalog pod tym samym tytułem. Niewątpliwie ta wystawa jest wyzwaniem dla rozleniwionych intelektualnie widzów i nie zadowoli wszystkich znawców twórczości Stanisława Dróżdża. Warto jednak pamiętać, że nic nie sprawia tak wielkiej radości jak możliwość odkrywania na własną rękę wykreowanego przez twórcę świata. Ci wszyscy, którzy do odbycia takiej podróży potrzebują mapy i przewodnika zawsze mogą sięgnąć najpierw po Katalog. Osobiście polecam jednak odmienną strategię. Najpierw kontakt z dziełami i pojedynek z Mistrzem. Dopiero potem poznawanie kontekstu i, koniecznie, lektura Katalogu.
Wyspa Muz. Sobota, dnia 18 czerwca 2011 roku
Nie pokazano też pojawiających się w twórczości Artysty motywów (nie wytyczono wątków, nie zaakcentowano tropów) [2] ani nie przedstawiono żadnych faktów z Jego życia – przemilczano tak istotną rzecz jak wyniszczająca choroba, z którą zmagał się od wielu lat.
Czy usunięcie w cień naznaczonej cierpieniem sylwetki Autora (na wystawie wyeksponowano tylko zdjęcie uśmiechniętej twarzy Dróżdża) i zasygnalizowanie jedynie Jego pozycji na mapie zjawisk artystycznych XX w., poprzez usytuowanie Go w kręgu poezji konkretnej, oraz pominięcie przebiegu procesu twórczego było rzeczywiście błędem?
Twórczość Stanisława Dróżdża jest uznawana za trudną w odbiorze i wciąż jest mało znana szerszej publiczności. Czy jednak możliwość podglądnięcia Artysty podczas pracy – ujawnienie istniejących szkiców i rysunków – oraz przedstawienie materiałów ukazujących życie prywatne i zapoznających z działalnością prowadzoną na polu poezji konkretnej (Dróżdż był animatorem tego ruchu) nie przesunęłoby punktu ciężkości z dzieła na towarzyszący mu kontekst? Czy nie odciągnęłoby uwagi od samych prac i nie zakłóciło ich odbioru, skoro już nawet zgromadzenie tak wielu dzieł w jednym miejscu, i wypełnienie nimi ograniczonej przestrzeni galerii, było odczuwane przez niektórych jako męczące i utrudniało skupienie uwagi na poszczególnych pracach? W moim odczuciu ten zarzut jest niesłuszny.
Nie miałam przyjemności być na otwarciu wystawy w Warszawie, ale spacerując po wystawie zaaranżowanej w Katowicach – w GCK i BWA – odniosłam wrażenie, że mam do czynienia z sensowną całością (pomimo ulokowania wystawy w dwóch, oddalonych od siebie miejscach). Całością, którą śmiało można przyrównać do Kosmosu, rozumianego jako antyteza Chaosu, lub do monumentalnej, antycznej Świątyni. Wrażenie to spotęgowane jeszcze było tym, że zazwyczaj byłam jedynym zwiedzającym – i to w obu miejscach! Otaczała mnie biel ścian, pustka i przejmująca cisza, która stanowiła doskonałe tło dla kompozycji muzycznej Tadeusza Sudnika. Nie odczułam stłoczenia prac i nie brakowało mi pominiętego przez Kuratorkę wystawy "kontekstu twórczości" [3] obejmującego zarówno osobę twórcy, jak i akt kreacji. Ta ascetyczność prezentacji – polegająca na eliminacji kontekstu, stanowiącego istotne dopowiedzenie i wyjaśnienie, ale jednocześnie odciągającego uwagę widza od samego dzieła – bardzo mi odpowiadała.
Stanisław Dróżdż był konsekwentnym twórcą. Dzieło, które po sobie pozostawił stanowi spójną i sensowną całość. Pokazując prace i jednocześnie ujawniając przebieg procesu twórczego z pewnością by zaburzono odbiór gotowego już dzieła – owej misternej budowli wznoszonej mozolnie przez Artystę. Co więcej! Tak pomyślana wystawa intryguje odbiorcę, zachęca do bliższego przyjrzenia się osobie Twórcy i stanowi bodziec do odkrywania Jego twórczości i podjęcia refleksji nad użytym tworzywem, dziełem i ukrytym w nim sensem. Tym problemom powinno być poświęcone osobne wydarzenie, choćby dyskusja zorganizowana w ramach wystawy (lub tuż po wystawie), do której byliby zaproszeni badacze twórczości Dróżdża, Jego przyjaciele, inni twórcy oraz młodzież akademicka. Błędem w moim odczuciu byłoby w tym przypadku serwowanie odbiorcy podczas jednej wystawy wszystkiego: i gotowych prac, i szkiców do prac, i dokumentów dotyczących związków Dróżdża ze światem artystycznym. Postawa estetyczna kłóci się bowiem z postawą poznawczą przyjmowaną przez badacza. Przyjmując pierwszą odbiorca jest konfrontowany z samym dziełem, co prowadzi do przeżycia estetycznego oraz ukonstytuowania przedmiotu estetycznego. Przyjmując drugą dokonuje swoistej wiwisekcji dzieła, przeprowadza analizę, której celem jest poznanie, a więc wiedza.
Początekoniec to monograficzna wystawa zapoznająca odbiorcę z dorobkiem Stanisława Dróżdża. Jest to ostatnia z wystaw, które były przygotowywane za życia Artysty i jednocześnie pierwsza pokazywana po Jego śmierci. Pozwólmy temu Dziełu Totalnemu (pomyślanemu jako prezent na 70. urodziny Artysty) przemówić do odbiorcy. Nie odsłaniajmy przed nim od razu kulis, ujawniając jak dzieła powstawały, i nie prowadźmy go od samego początku za rękę. Nie uprzedzajmy też do niektórych dzieł, oznajmiając wyższość jednych nad drugimi (żyłki są wartościowe, klamki oraz zegary słabe), lecz nie uzasadniając w ogóle dlaczego tak twierdzimy. Nie odbierajmy tym samym radości obcowania ze sztuką, która – jak w przypadku prac Dróżdża – skłania do osobistych przemyśleń i snucia egzystencjalnych refleksji. Pozwólmy, żeby odbiorca sam nawiązał rozmowę z dziełem. Pozwólmy też Artyście przemówić przez swoje dzieła i nawiązać bezpośredni dialog z odbiorcą. Nie zaburzajmy sytuacji estetycznej obudowując dzieło w pozaestetyczny kontekst i dekonstruując je na oczach widza. Taki zabieg ma sens w przypadku prac dobrze znanych, "opatrzonych", które zastygły pod skorupą utartych interpretacji i czekają na ponowne odkrycie, na nowe odczytanie.
Dla mnie wystawa początekoniec była wyjątkowa. Potraktowałam ją jak testament Artysty i w pewnym sensie to jest testament. Stanisław Dróżdż nie żyje – nie powstaną już nowe dzieła! Jeśli taki był zamysł Kuratorki, to doskonale się z zadania wywiązała. Wytkniętą natomiast wystawie zachowawczość uważam za zaletę, a nie wadę. Co innego mnie jednak zdumiewa i zastanawia. Dlaczego tak wspaniałej okazji – jaką była wystawa pokazana jedynie w trzech miastach Polski! – nie wykorzystano do przybliżenia odbiorcom sylwetki zmarłego (w trakcie jej przygotowywania!) Artysty i nie zorganizowano w tym czasie cyklu imprez towarzyszących wystawie w miastach, gdzie była prezentowana: oprowadzań dla publiczności, spotkań połączonych z prelekcjami, sympozjów…? W Bibliotece Śląskiej w Katowicach nie ma nawet Katalogu, który wydano do tej wystawy. Dlaczego wspaniałe wydarzenia pojawiają się jak komety, przelatują niemal bez echa i w świadomości odbiorców nie pozostaje po nich potem żaden trwały ślad. Brak pieniędzy, a może brak dobrej woli? Co kryje się za tą obojętnością instytucji i czym jest spowodowana powierzchowność wielu naszych kontaktów ze sztuką – poza tak prozaicznymi przyczynami jak brak kompetencji i chroniczny brak funduszy?
W swoich rozważaniach Zygmunt Bauman wskazuje na złożone przyczyny tej sytuacji. "Kultura składa się dziś z ofert, nie nakazów; z propozycji, a nie norm. (...) posługuje się dziś roztaczaniem pokus i rozstawianiem przynęt, kuszeniem i uwodzeniem (...) produkcją, rozsiewaniem i nasadzaniem nowych potrzeb, pożądań i pragnień (...) obsługuje ona (...) rynek zorientowany na przyśpieszanie obrotu konsumpcyjnych towarów.[...] Kultura przeobraża się dzisiaj w jeden z departamentów gigantycznego domu towarowego (...). Jak w innych działach tego megasklepu półki wypełnione są po brzegi wymienianymi co dzień atrakcjami, a lady ozdobione reklamami najnowszych ofert – znikającymi równie błyskawicznie jak reklamowane przez nie nowości się starzeją." Opisany przed chwilą stan rzeczy budzi we mnie opór. Nie jestem, nie chcę się stać, niewybrednym "wszystkożercą" kultury zdegradowanej do rangi towaru. Chcę "smakować" dzieła, "delektować się" nimi i mieć na to więcej czasu, a nie robić tego w biegu między jedną wystawą a drugą.
Prezentowane w wielu galeriach wystawy zmieniają się częściej niż sezonowe ekspozycje w sklepach. Stanowi to konsekwencję rosnącej wciąż ilości ofert przygotowywanych przez rywalizujące ze sobą instytucje kultury. Niestety często, w ramach oszczędności, rezygnuje się z towarzyszących tym wystawom wydawnict i wydarzeń – prelekcji, warsztatów. Ta obfitość i różnorodność propozycji ma przyciągać potencjalnych odbiorców i zachęcać do częstszych kontaktów ze sztuką, ale w praktyce okazuje się pułapką, bo wymusza powierzchowny ogląd i zamienia odbiorców w biernych konsumentów. Brak zainteresowania odbiorcą i jego edukacją – "otwieraniem" go na świat sztuki i wytwarzaniem przyjaznych relacji między nim a instytucją – sprawiają, że wiele instytucji kultury z czasem staje się gettami, w których "więzi" się sztukę. Organizowane przez te instytucje wystawy, pomimo reklamy, nie budzą żywego odzewu u publiczności i galerie zieją pustkami. Odwiedzają je przypadkowi widzowie i nieliczni miłośnicy sztuki, w tym znajomi artystów, oraz garstka "etatowych" zwiedzających – pośród których są dziennikarze, fotoreporteży i krytycy... Czy takie uprawianie kultury, polegające na eksponowaniu sztuki w galeriach-gettach, ma sens? Komu i czemu służy kultywowanie elitaryzmu w sztuce? Przecież sztuki i życia nie dzieli przepaść a artysta nie jest bogiem, lecz człowiekiem. Człowiekiem, który mówi do innych i chce być przez nich słyszany, tymczasem jego głos nierzadko odbija się samotnym echem od ścian pustej sali. Ta sytuacja nie ulegnie zmianie, dopóki instytucje kultury będą funkcjonowały jak fabryki nastawione na produkcję towarów-wydarzeń i nie zaczną inicjować autentycznych kontaktów ze sztuką.
Początekoniec to starannie przygotowana monograficzna wystawa. Przygotowując ją Kuratorka postanowiła oddać głos samemu Artyście i Jego dziełom. Przy tej okazji wydano też Katalog pod tym samym tytułem. Niewątpliwie ta wystawa jest wyzwaniem dla rozleniwionych intelektualnie widzów i nie zadowoli wszystkich znawców twórczości Stanisława Dróżdża. Warto jednak pamiętać, że nic nie sprawia tak wielkiej radości jak możliwość odkrywania na własną rękę wykreowanego przez twórcę świata. Ci wszyscy, którzy do odbycia takiej podróży potrzebują mapy i przewodnika zawsze mogą sięgnąć najpierw po Katalog. Osobiście polecam jednak odmienną strategię. Najpierw kontakt z dziełami i pojedynek z Mistrzem. Dopiero potem poznawanie kontekstu i, koniecznie, lektura Katalogu.
[1] Natalia Kaliś, Zachowawcza wystawa Stanisława Dróżdża. Żródło: O.pl. [http://magazyn.o.pl/2010/natalia-kalis-zachowawcza-wystawa-stanislawa-drozdza-cs/]
[2] Tamże.
[3] Tamże.
[4] Zygmunt Bauman, Uwag parę o historycznych peregrynacjach pojęcia „kultury". Źródło: [http://www.culturecongress.eu/theme/theme_masses_of_culture/bauman_chapter1]
Wyspa Muz. Sobota, dnia 18 czerwca 2011 roku
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz