Na ostatnich fotografiach Anity Andrzejewskiej świat wydaje się jednością. Jest coś takiego w klimacie tych zdjęć, ich kompozycji, świetle, że każde stanowi istotny element całości i dlatego lepiej traktować cały zbiór jak jedno pełne i przemyślane spojrzenie, trochę jak urwanie jednej ważnej, nasyconej chwili z wieczności. Dopiero wtedy możemy w pełni cieszyć się podróżą wśród fotografii, przechodzić swobodnie ze świata przedmiotów do materii ożywionej, przenikać ze świata roślin do królestwa ludzi, a potem zawracać. Być może zauważymy wtedy, jak z pozoru odległe rzeczy, choćby ludzka twarz i suchy liść, nabierają wspólnych kształtów, zdają się być podobne w dotyku, zapachu.
W Tajlandii czy Birmie, bo stamtąd pochodzą zdjęcia, takie rozumienie otaczającej nas rzeczywistości jest zupełnie zrozumiałe, dla tych ludzi świat jest przemyślanym mechanizmem łączącym przeciwieństwa, wiecznym umieraniem i odradzaniem się, które następuje w każdym momencie. Czasem żywe stworzenia sprawiać będą na nas wrażenie zastygłych w spokoju jak posągi Buddy, czasem zagubionych lub oczekujących na przemianę gdzieś przy granicy światów lub wręcz od dawna obumarłych. Jednocześnie na kolejnych fotografiach martwy z pozoru świat zacznie ożywać, nasiąkać radością tworzenia na nowo albo zapraszać magiczne siły, zamieszkałe tuż obok nas od wieków, nie do końca zrozumiane i pewnie nie zawsze przyjazne.
To połączenie ciszy i spokoju, magii i strachu ukrytego np. pod dziesiątkami wytatuowanych zaklęć przeciwko złym mocom, jest istotą życia. Na zdjęciach Anity Andrzejewskiej widać życie, zatopione w gęstej azjatyckiej rzeczywistości, które toczy się kołem wcielając w różne formy materii, za każdym razem pełne harmonii i doskonałego, zmysłowego piękna."
Marek Kęskrawiec - dziennikarz, autor książki Czwarty wymiar Teheranu i Afganistan. Po co nam ta wojna?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz