O Wyspie Muz...

Prawdziwe dzieło jest trwaniem, jest uczeniem się życia – Roman Opałka. Więcej wypowiedzi na temat sztuki w Notatkach o sztuce.

piątek, 1 stycznia 2010

O celebrowaniu i podtrzymywaniu tradycji, czyli o stajence bez Dzieciątka.


"Jakaż to gwiazda błyszczy na wschodzie, 
gwiazda nowego imienia? 
Mędrcy wołają: Ciesz się, narodzie, 
to gwiazda twego zbawienia. 

Biegną Królowie za jej promieniem, 
a za Królami tłum ludu, 
bo im ta gwiazda świeci zbawieniem, 
bo im zwiastuje cud cudów."




"oto leżący przed nami śpiący
w promieniach Jezus mały."


Co roku zastanawiam się nad sensem Świąt a największe katusze przeżywam, gdy trzeba złożyć komuś życzenia, bo nie ma nic gorszego dla człowieka żyjącego słowem niż wymiana konwencjonalnych sformułowań, językowych skamielin - wyrażeń, które poprzez wielokrotne używanie w określonym kontekście stały się częścią językowej etykiety, ale jako nośniki autentycznych treści zupełnie się wytarły i prawie nic już nie znaczą, są niczym zdarte płyty gramofonowe. Wszak "Wesołych Świąt" i "Szczęśliwego Nowego Roku" to tylko puste zawołania, wyblakłe transparenty, zwisające żałośnie na maszcie tradycji. Przypominają zaklęcia pozbawione sprawczej mocy i jak wszystkie konwencjonalne sformułowania brzmią oschle i bezosobowo. To protezy, po które sięgamy, gdy zabraknie nam słów, gdy nie wiemy co powiedzieć lub nie chcemy powiedzieć tego, co naprawdę czujemy. Wyrażają zatem naszą bezradność, a nie dobre życzenie, które ma się spełnić, uszczęśliwiając Osobę, do której kierujemy naszą wypowiedź. Nie ma w nich zatem sprawczej mocy jaka była choćby w przynoszącym dawniej szczęście pozdrowieniu "Szczęść Boże", wypartym obecnie przez konwencjonalne i zdystansowane "Dzień dobry".

Cóż znaczy dzisiaj "Wesołych Świąt" i "Szczęśliwego Nowego Roku!" albo odśpiewane głośno "Sto lat"? Czyż sformułowania te nie mają takiego samego wydźwięku jak: "Przejścia nie ma ", "Zakaz wjazdu", "Proszę się nie wychylać"... ? Przecież nie ma w nich nic osobistego. Nie ma w nich nas.

Jak przywrócić słowom utraconą moc i wartość? Jak sprawić, aby znów ożyły i "stały się ciałem" - wyrażały to, co czujemy i myślimy? I czy jest to w ogóle możliwe, aby odzyskały swoją ważność, gdy ich nie wypowiadamy - nie nasycamy naszą obecnością: ciepłem, radością i życzliwością - lecz tylko zapisujemy na odwrotnej stronie świątecznej kartki lub dołączamy do wirtualnych życzeń przesyłanych "esemesem" lub mailem?

Co roku zastanawiam się nad sensem Świąt i myślę o tym intensywnie, gdy trzeba ubrać choinkę i udekorować mieszkanie.  Wyciągam wtedy z pudełek kolorowe bombki i małą szopkę z Dzieciątkiem, którą stawiam na stole, bo tak trzeba, bo tak było zawsze odkąd pamiętam... Tylko że w moim żłóbku nie ma Jezuska i nie ma Go też w moim sercu - jest w nim za to pustka i niepewność, jest tęsknota za Dobrem.

Jaki jest sens celebrowania tradycji, która jest martwa?  Po co otaczać się świątecznymi dekoracjami? Choinką mrugającą światełkami, gipsową szopką z wyobrażeniami Świętej Rodziny i Dzieciątka Jezus... Po co ścielić sianko pod białym obrusem, wypatrywać pierwszej gwiazdki na wieczornym niebie, przełamywać się opłatkiem i śpiewać kolędy? Czy wystarczającym powodem do pielęgnowania uschniętego Drzewa Tradycji ma być to, że tak postępują wszyscy? I czy nie powinnam raczej zdobyć się na odwagę i opowiedzieć po którejś ze stron, dokonać w końcu wyboru, a nie stać w rozkroku między Wiarą i Zwątpieniem? 

Okres Świąt to nie tylko czas rodzinnych spotkań, ale i podsumowań. Nasze życie na moment się zatrzymuje i możemy przyjrzeć się sobie oraz drodze, którą przebyliśmy i którą jeszcze mamy przed sobą. Dokąd zmierzam? Czy wspinam się wytrwale szlakiem Dobra? A może biegnę za fałszywymi prorokami i słucham rzekomych mędrców, biorąc łunę fałszu za Światło Prawdy? Czy szanuję innych? Czy też inni potrzebni są mi tylko po to, aby zaspokoić moje własne potrzeby? Nie ma znaczenia czy jako wierzący podążam za Bogiem, czy też jako niewierzący poszukuję Dobra. Najważniejsze czy jestem wierny sobie, czy realizuję człowieczeństwo do czego zostałem powołany, przychodząc na świat właśnie jako człowiek, a nie zwierzę, roślina lub kamień...

Drzewo Tradycji, przy którym trwam jest martwe i martwa jest też moja wiara, ale nie potrafię żyć bez Transcendencji, z dala od Dobra.  W człowieczeństwo jest wpisana tęsknota za Absolutem i nawet gdyby miało okazać się, że nie ma Osobowego Boga, to każdy z nas nosi w swoim sercu cząstkę boskości, która sprawia, że jesteśmy zdolni do heroicznych czynów, że potrafimy dobro Drogiego nam człowieka postawić wyżej nad własne szczęście. Prawdziwego chrześcijanina i prawego człowieka zawsze poznaje się po czynach, ale czym innym jest czynienie dobra z miłości do Boga i z umiłowania Dobra, a czym innym ze strachu przed potępieniem lub z obawy przed karą. Kiedy z tej perspektywy spojrzymy na wierzących i niewierzących, to nagle znika dzieląca ich przepaść.  Tak samo jak w Dzieciątku Jezus znika przepaść między Bogiem, a Człowiekiem.

W Wigilię Bożego Narodzenia Bóg narodził się jako człowiek i "słowo ciałem się stało". Chrześcijanie świętują na pamiątkę tamtego Wydarzenia, a niewierzący celebrują Święta, spędzając je w gronie najbliższych i łamiąc się opłatkiem, bo tak nakazuje zwyczaj. Dla jednych jest to akt wiary. Dla drugich to tylko obyczaj.  Pierwsi trwają w wierze. Drudzy obchodzą Święta z przyzwyczajenia. Najbardziej wymownym znakiem pamięci o Bliskich, których z nami już nie ma jest puste miejsce pozostawione przy wigilijnym stole. Czynią tak wierzący i czynią tak niewierzący. Ludzie są śmiertelni, ale Miłość, którą ich darzymy nie kończy się razem z ich śmiercią. Trwa tak długo jak długo ją pielęgnujemy. Podobnie jest z Przyjaźnią i Wdzięcznością oraz Świętami. Dlatego nawet niewierzący, oraz ci, których wiara obumarła, potrzebują rytuałów i celebrowania uroczystości, chwil zadumy pod Drzewem Tradycji. O tym zawsze myślę, czuwając przy stajence, w której nie ma Jezuska...



Brak komentarzy: